Ech, jahady, jahady-čarnicy. Pomniu, i my chadzili ŭ les, kali mama z tatam byli žyvyja. Pakul nacirkaješ viadro, u vačach paciamnieje. Baišsia, kab dzie na hadziuku nie ŭstać. A sonca žaryć… Ryzinavyja čobaty na nahach… Źjamo reźničak sała z hurkom kala mašyny, i znoŭ źbirajem. I tata mianie raz-poraz hukaje, kab ja nie zabłudziła. Jahadnik adnakavy, nie skmieciš, jak kruham pojdzieš. Idzieš-idzieš pa jahadniku, ludzi hukajuć adzin druhoha: «Oŭ!». Recha blikaje miž sosien. «Mačtavy les», — ź luboŭju kazaŭ tata i vadziŭ pakazvać mnie lisinyja nory. Pakul ja nabiaru viadro — mama vialikuju kašołku, i biez anivodnaha liścika. I śpiavaje… «Čamu ž mnie nie pieć, čamu ž nie hudzieć…» Niahołosna tak.
Viartaješsia da mašyny z poŭnymi pasudami, sonca vysoka, śpina radujecca, što rasprostałasia, i takaja ŭźniosłaść u dušy, što vytrymaŭ hetaje vyprabavańnie, što maješ jahady, što pačastuješ staruju babu i małych, što ty chadziŭ u les, jak da ciabie dvaccać kalen chadzili.
Pryjedziem ź lesu i, kaniečnie, na pieršy viečar vareniki ź jahadkami, u maśle.
Mamačka, mamačka ty maja niezabyŭnaja... Dzie vy, maje hady maładyja...
Piša heta, i čuju pach bahunu.
Kamientary